Pomyślałam od razu o „pornografii śmierci” w sensie, jaki nadał temu określeniu jego twórca Geoffrey Gorer. Śmierć wyparta, stabuizowana, niczym seks w epoce wiktoriańskiej, budzi właśnie pornograficzną fascynację. Lub prościej: dziś śmierć jest tym, czym w dziewiętnastym wieku był seks. Co wcale nie oznacza, że boimy się jej mniej – wręcz przeciwnie, boimy się bardziej.
Podglądamy śmierć w dziwnej, przerysowanej formie. Podglądamy w domowym zaciszu. Widziana na ekranie: w filmie kryminalnym, horrorze, a nawet komedii, staje się rozrywką. Tworzy kulturowy fantazmat na temat umierania. Daleki od rzeczywistości. W pokoju obok może umierać bliska lub bliski. A my, wpatrzeni w popkulturowe wyobrażenia na temat śmierci, zapominamy, jak różnią się one od tej rzeczywistej, za ścianą. Tak jak pornografia różni się od prawdziwego seksu. Śmierć to nie fikcja.
Proszę zwrócić uwagę, że przedstawiony na zdjęciu mężczyzna jest tylko na pozór ugłaskaną wersją trupa. To przerażająca, bo oparta na kontraście, wersja memento mori. W zaproponowanej przez Gorera paraleli, gdzie śmierć jest jak seks, Défilé #6 byłby orgazmem. Paroksyzmem, który przypomina o umieraniu. Lub po prostu małą śmiercią.
Ale jest coś jeszcze. Strach na martwej twarzy. A może to projekcja tego, co sami widzimy, patrząc na trupią mimikę: na rozchylone usta, cofniętą brodę, zapadnięte powieki i policzki. Oczy otwarte. Coś się nie zgadza, bo brwi się nie unoszą, oczy nie wytrzeszczają. Trup numer sześć z Pochodu grupy AES+F nie czuje strachu, to my go czujemy.