Obraz podzielony na pół. W lewej połowie siedzi postać i w typowym melancholijnym geście opiera głowę na dłoni. Oczy spuszczone. Czyta, a przecież lektura wprowadza w melancholię. Studiowanie ksiąg, zwłaszcza filozoficznych, prowadzi do zguby. To droga na skróty do melancholii. Melancholik z tego obrazu przypomina inne słynne alegoryczne przedstawienia smutnoduru, jak nazywano u nas w czasie powstawania tego dzieła stan melancholiczny. Nasuwa skojarzenia z miedziorytem Melancholia I Dürera z 1514 roku, ale i z Melancholią w ogrodzie życia Matthiasa Gerunga z roku 1558. Asocjacyjnie dzieło Melancholia z XVIII wieku tkwi w wieku XVI. Razem ze swoim psem u nóg melancholika – remedium na choroby duszy – z równie posępnym, ponurowatym wyrazem mordy. A może to tylko frasobliwość, żadna tam rozpacz, jedynie subtelna kontemplacja skłaniająca do smutku?
Ale melancholijność obrazu nie byłaby możliwa bez jego prawej połowy. A przynajmniej nie byłaby tak silna. Czerwona draperia oddziela melancholika od świata. To oddzielenie od krajobrazu ze stawem, pagórkami i domami potęguje poczucie smutku. Smutku, który zwraca nas ku sobie, ku lekturze, ale przeciw światu. A przecież mogło być inaczej: pan mógł siedzieć na krześle z widokiem na świat, a nie książki. Pies – melancholik spoza gatunku ludzkiego – mógł nurzać się w wodzie, turlać w trawie. W minorowy nastrój wprawia ta możliwość patrzenia, przeżywania, dogłębnego doznania tego, że się jest. Ale może wcale tak nie było? W końcu na krześle z widokiem na wodę leżą rozrzucone ubrania. Ktoś je zdjął, wrócił z tego świata drobnych radości do swojego sposobu przeżywania.
Melancholia nie musi być smutna, może być rozkoszna. Pozostaje postawić pytania: Czy czuć uczucia? Jakiego rodzaju? Czy lubią Państwo swoją melancholię?